Paweł Łączyński specjalizuje się w pisemnych tłumaczeniach opisów patentowych z języka angielskiego i niemieckiego w obszarze biologii, chemii oraz mechaniki. Tłumaczy także dokumenty prawne i prawnicze na potrzeby kancelarii. Pracował jako tłumacz tekstów prawniczych, marketingowych, a także filmów oraz jako nauczyciel języka angielskiego dorosłych i dzieci.
Opowiedz, jak to się stało, że zacząłeś pracować w JWP jako tłumacz?
To jest ciekawa historia, procuję w JWP od 2017 roku, ale po raz pierwszy na rozmowie rekrutacyjnej byłem w 2016 roku. Rozmowa dotyczyła stanowiska innego niż tłumacz, ale do tej pory ją pamiętam, bo trwała 2,5 godziny i między mną a rekruterką była bardzo dobra chemia. Nie przeszedłem tej rekrutacji, dlatego że stanowisko wymagało innych kompetencji niż moje. W następnym, 2017 roku JWP szukało chyba po raz pierwszy tłumacza in-house – wcześniej widywałem oferty współpracy zewnętrznej, natomiast teraz szukali kogoś na stałe do biura. Dzięki tej pierwszej rozmowie rekrutacyjnej zostałem zapamiętany i tak pojawiłem się w JWP.
Czyli „tak miało być”? 😊
Przede wszystkim zależało mi na pracy tłumacza wewnętrznego w biurze firmy. Studia skoczyłem dużo wcześniej, w 2009 roku, i wtedy trudno było znaleźć taką pracę. Ofert dla tłumaczy wewnętrznych było niewiele. Przez pierwsze lata byłem freelancerem, tłumaczyłem w domu i do tego uczyłem, ale ciągle szukałem i chciałem spróbować pracy na etat w firmie i akurat wtedy JWP miało ofertę.
Tłumaczenia tekstów specjalistycznych, technicznych czy prawnych, to trudne zadanie?
Tak, ich język jest zrozumiały przede wszystkim dla znawców danej dziedziny, ale aplikując tutaj szczególnie o tym nie myślałem. Gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość, że będą to teksty specjalistyczne, z dziedzin, z którymi nie miałem do czynienia, ale to wyzwanie było też dla mnie pociągające.
Jak wyglądały Twoje pierwsze miesiące pracy? Doświadczyłeś zderzenia z rzeczywistością, czy poszło gładko?
Zderzenia nie było, było bardzo przyjemnie i mam dobre wspomnienia. Byłem pierwszym i przez kilka miesięcy jedynym tłumaczem. To był fajny czas poznawania kancelarii i pracowników. Nawiązywanie kontaktów z rzecznikami czy asystentami rzeczników i wszystkimi pracownikami działów związanych z patentami, czyli mechaniki i biopharmy. Poznawałem nową rzeczywistość, to była duża frajda.
Byłeś pierwszym tłumaczem, a teraz w Waszym zespole jest już chyba kilkanaście osób?
Tak, teraz w JWP jest kilkunastu tłumaczy. Wszystko bardzo się rozwinęło od tamtej pory.
Czy mógłbyś podać przykład ciekawego tekstu, który tłumaczyłeś?
Do tej pory pamiętam pierwszy patent, który tłumaczyłem. To był tekst z niemieckiego dotyczący sposobu komunikowania się pojazdów wojskowych. To było moje pierwsze tłumaczenie, wiec długo nad nim pracowałem, aby wszystko było na tip top. Pamiętam też patent, w którym wynalazkiem były świnie transgeniczne, bo bardzo mnie zdziwiło, że świnie mogą być wynalazkiem. A z takich trudnych tekstów, które pamiętam, to chyba tekst z tematyki wzbogacania rud, dlatego że… No właśnie patrzę na twoja minę, każdy zastanawia się „o co chodzi”? Ja też się zastanawiałem o co chodzi, musiałem doczytać, a trudno było znaleźć materiały, które dotyczą tej tematyki.
Są takie wynalazki, z których możemy się śmiać albo które możemy lepiej rozumieć, bo to np. przedmioty użytku codziennego, albo też powtarzalne, jak np. papierosy elektroniczne czy związki chemiczne, które później są np. lekami.
Twoja codzienna praca to także rozmowy z rzecznikami i zgłębianie tematów, nad którymi pracujesz…
Tak, jeżeli dostaję tekst z zupełnie nowej dziedziny, to trzeba w pierwszej kolejności zrozumieć zagadnienie, którego dotyczy, coś przeczytać po polsku, angielsku czy po niemiecku, odnaleźć teksty źródłowe, paralelne. Kontakt z rzecznikiem też jest obowiązkowy, przy czym na pewno na początku pracy w JWP było go o wiele więcej niż teraz z uwagi na to, że niektóre tematy są mi już lepiej znane. Niemniej zawsze jest element nowości i to jest dla mnie najciekawsze w tym zawodzie. Stale trzeba się zapoznawać z czymś, z czym na co dzień nie mamy do czynienia, o czym generalnie nie mamy wiedzy. Ten element poznawania, zaspokajania własnej ciekawości jest najbardziej fascynujący.
Z każdym z kim rozmawiam, w pewnym momencie rozmowy dochodzimy do wniosku, że nie da się tu nudzić, bo co chwila wskakuje na tapetę coś nowego i zaskakującego. Wspominałeś kiedyś w rozmowie o waszej ukochanej sztucznej inteligencji. Bardzo mnie to zaintrygowało, kto to taki?
Jest to wtyczka, której używamy w programie, w którym tłumaczymy. 😊 Wtyczka, którą nazywam też właśnie sztuczną inteligencją, podrzuca nam swoje tłumaczenie, tak zwane tłumaczenie maszynowe, czyli to, co generuje uczący się stale program. My to sprawdzamy, dostosowujemy, post-edytujemy. Czasem podrzuca nam lepsze, czasem gorsze propozycje, to też zależy od języka. Z języka angielskiego idzie jej nieźle, ale też nie w każdej dziedzinie. Jeśli chodzi o tematykę life science, teksty są już lepiej przez nią tłumaczone. Ale i tak zdarzają się śmieszne sytuacje wynikające z takiego maszynowego tłumaczenia, kiedy np. wyrazy maja dwa znaczenia albo z całego kontekstu opisu wynika coś zupełnie innego niż proponuje wtyczka, bazując na jednym zdaniu. Wtedy można się pośmiać.
Trochę kojarzy mi się z translatorem Google.
Teraz translatory Google już też są oparte na sztucznej inteligencji. Kiedyś nie były, ale to się szybko zmieniło pod koniec drugiej dekady naszego wieku.
Powiedz proszę, co lubisz robić w wolnym czasie?
Na co dzień wolnego czasu jest mało. Mam dwóch synów w wieku 6 i 9 lat i sporo czasu zabierają sprawy, jak odrabianie lekcji, zakupy, przygotowanie posiłków albo zajęcia pozalekcyjne, czy wieczorne czytanie książek. Na takie klasyczne hobby nie zostaje już więc zbyt wiele czasu. Jeżeli znajdę chwilkę i mam siłę, by wyjść wieczorem, to idę pobiegać. Staram się to robić regularnie, raz lub dwa razy w tygodniu, bo mam bardzo siedzący tryb życia, cały czas spędzam przed komputerem.
Natomiast jeśli chodzi o weekendy, to dzieje się znacznie więcej. Lubimy wycieczki rodzinne, są to regularne wyjazdy do dziadków, bo jedynych i drugich mamy poza Warszawą, ale również czasem udaje nam się ruszyć w Polskę. Mam teraz taki pomysł, aby pojechać do Ojcowa. Jest jesień, liście drzew mają piękne kolory, a ja uwielbiam robić zdjęcia. Najbardziej lubię wyjeżdżać w góry, a żona nad morze, ale udaje nam się spotkać w połowie drogi. Chcielibyśmy odwiedzić wszystkie parki narodowe w Polsce, już chyba ponad połowę udało nam się zobaczyć. Mam też taki pomysł, aby z synami, z jednym albo z dwoma, wyjeżdżać w góry. W poprzednich latach nam się udało, w tym zabrakło weekendów, ale przyszłość stoi otworem.
A jakie masz marzenia?
Jeśli coś planuję, to właśnie w kontekście wyjazdów. Tutaj jeszcze nie byłem, to może być ciekawe miejsce… Takich punktów na mapie jest oczywiście sporo, trzymam je z tyłu głowy. Nie wiem czy wszystkie będą do realizacji, ale zawsze warto mieć marzenia.
A gdzie chciałbyś najbardziej pojechać?
Nowa Zelandia, taki odległy kierunek, bardzo odległa rzeczywistość. Ale też w Portugalii nigdy nie byliśmy, a kojarzę sporo opowieści i zdjęć znajomych. Lofoty w Norwegii – zawsze podobały mi się fotografie stamtąd, także tam też mógłbym się wybrać. Byłem w Anglii, a chętnie zwiedziłbym także Szkocję.
I jeszcze myślę nad takim kierunkiem, który kiedyś pokazała mi moja pani profesor na studiach, to była Rosja. Tam jest mnóstwo przepięknych przyrodniczo miejsc do zobaczenia, ale biorąc pod uwagę aktualną sytuację, trudno będzie tam pojechać. Nie mam na to wpływu. Ale planów i pomysłów uzbierałem sporo. Trzeba je mieć i z nich korzystać.