Na początku roku 1992 nasze myśli poszybowały ku gwiazdom. Dzięki odkryciu profesora Aleksandra Wolszczana dowiedzieliśmy się o istnieniu pierwszych pozasłonecznych planet krążących wokół pulsara PSR B1257+12 w gwiazdozbiorze Panny.
A tu na Ziemi, Parlament Europejski ratyfikował umowę stowarzyszeniową z Polską, gdzie rozpoczął się czas transformacji systemowej. W 1992 otwarto tu pierwszą sieć telefonii komórkowej, restaurację McDonalds, a do telewizji zawitał teleturniej Koło Fortuny. Przemiany gospodarcze przyniosły wolny rynek, uruchamiając energię biznesową milionów Polaków.
W tych warunkach możliwym stało się także otwieranie prywatnych praktyk przez rzeczników patentowych. Jednym z nich był Jan Wierzchoń , rzecznik patentowy specjalizujący się w ochronie wynalazków z dziedziny inżynierii mechanicznej oraz elektrotechniki, który 1 kwietnia 1992 roku powołał do życia jedną z pierwszych w Polsce prywatnych kancelarii patentowych – Jan Wierzchoń & Partnerzy (obecnie JWP Rzecznicy Patentowi). Jego wspólniczką zastała rzecznik patentowy Magdalena Pietrosiuk, zajmującą się ochroną znaków towarowych i wzorów przemysłowych. Kancelaria od początku swojego istnienia świadczyła wszechstronną pomoc z zakresu ochrony własności przemysłowej i intelektualnej. Firma posiadała zezwolenie ówczesnego Ministerstwa Handlu Zagranicznego na reprezentowanie podmiotów zagranicznych, którzy stanowili większość kontrahentów.
Nowopowstała firma zarządzana przez doświadczonych i cenionych pełnomocników od początku swego istnienia cieszyła się dużym uznaniem i zaufaniem klientów. Świadectwem tego są urzędowe rejestry udzielonych patentów w sprawach, w których rzecznicy Kancelarii reprezentowali już wtedy dobrze znane do dziś firmy zagraniczne oraz kilku przedsiębiorców z Polski. Spośród wielu współpracujących z kancelarią podmiotów można wymienić kancelarie Marks & Clerk, Societa Italiana Brevetti, D.A. Casalonga, Ladas & Parry, koncerny Sandoz, Syngenta, Pfizer, Eaton, firmy zajmujące się ochroną praw wyłącznych takie jak CPA oraz polskie podmioty takie jak Gerda czy Biogradex.
Tak początki działania biura Kancelarii wspomina Magdalena Bułas, starszy specjalista ds. ochrony własności przemysłowej w zespole patentów, związana z firmą od ponad 25 lat.
Początki były skromne. Kancelaria mieściła się przez kilka lat w ponad 100-metrowym mieszkaniu w budynku u szczytu ulicy Tamka w Warszawie w sąsiedztwie Złotej Kaczki i Akademii Muzycznej. W miejscu stanowiącym świetną bazę wypadową do zakupów, spacerów i zwiedzania Warszawskiej Starówki z odwiedzającymi nas zagranicznymi klientami. Niedaleko też znajdowały się znakomite cukiernie warszawskie – w jednej zaopatrywaliśmy się w drobne ciasteczka dla gości (wyjadaliśmy potem te ciasteczka z lodówki z dużym ukontentowaniem przez następne dni), a z drugiej przynosiliśmy tzw. „sokoły” (specjalność tego zakładu jeszcze z lat 80. ubiegłego wieku), ciasto włoskie i oczywiście pączki – to już na użytek własny.
Po kilku latach przeprowadziliśmy się do nowego budynku przy ulicy Grzybowskiej z charakterystycznym zegarem na frontowej fasadzie. Zegar ten stał się motywem przewodnim pierwszej strony internetowej kancelarii. Firma tym razem mieściła się w lokalu biurowym, którego elegancki wystrój był dziełem pana Jana Wierzchonia. Oczywiście i tu znaleźliśmy w pobliżu znakomitą cukiernię specjalizującą się w sernikach wiedeńskich i babeczkach waniliowych, a później odkryliśmy źródło niezwykłych rurek z kremem o kilku smakach. W przyjęciu z okazji otwarcia nowego biura uczestniczyła śmietanka „patenciarstwa”.
Kolejna przeprowadzka, na ulicę Żurawią w roku 2007, stanowiła początek większych zmian i przyspieszenia rozwoju Kancelarii, a zwłaszcza znacznego przyrostu zatrudnienia i pojawienia się wyspecjalizowanych działów.
Powróćmy jednak do pierwszych 10 lat Kancelarii – na początku byli tylko Pan Wierzchoń i Pani Pietrosiuk, do których dołączali sukcesywnie nowi pracownicy.
I tak pojawił się Pan Jerzy Wódz, rzecznik patentowy, mechanik, człowiek o wysokiej kulturze i ujmującej galanterii; Pan Tomasz Jabłkowski, rzecznik patentowy, chemik, wzór dobrego wychowania i wcielenie poczucia obowiązku; a po kilku kolejnych latach Pani Zofia Szczepańska, rzecznik patentowy, chemik, uczestniczka i laureatka ogólnopolskich dyktand oraz wielbicielka teatru; Pani Danuta Stefani-Iwanow, rzecznik patentowy, chemik i biotechnolog, osoba bardzo ciepła i życzliwa, zawsze gotowa pomóc; Pani Jolanta Górczak, rzecznik patentowy, chemik, znakomity towarzysz wypraw „w Polskę”; Pani Elżbieta Plewa, rzecznik patentowy, elektronik, osoba o wszechstronnej i praktycznej wiedzy, a także taka, na której można było zawsze polegać.
Wkrótce po powstaniu Kancelarii jednoosobowa lecz wszechstronna i niezwykle skrupulatna obsada asystencko-recepcyjna w osobie Pani Barbary Głuszko musiała zostać powiększona i trafiło na mnie czyli Magdę Bułas. Nazywano nas czasem „Basiami”. Miałyśmy za zadanie obsługiwać centralę telefoniczną, przesyłki, zaopatrzenie biura, zapewniać asystę dla rzeczników oraz wsparcie tłumaczeniowe zarówno w odniesieniu do dokumentów, jak i podczas wizyt klientów zagranicznych. Pojawiła się potrzeba asysty w odniesieniu do znaków towarowych i ochrony i tu również pojawiały się nowe osoby, jednak zatrudnienie w tym przypadku ustabilizowało się później. Po pewnym czasie do zespołu znakowego dołączyła Pani Joanna Janoszek, rzecznik patentowy (obecnie wspólnik), która swoje obserwacje z okresu rozwijania się kancelarii znakomicie wykorzystała do budowania w roku 2007 zespołu filii wrocławskiej i efektywnego nim zarządzania. W zespole znaków pracowała także Pani Iwona Czaplicka, miłośniczka dobrej kawy i poznawania świata, która jeszcze do niedawna zajmowała się sprawami ochrony praw w naszej firmie.
Oczywiście sprawy finansowe dynamicznie rozwijającej się, małej z początku kancelarii również wymagały uporządkowania. Dlatego też pojawiła się na dość wczesnym etapie istnienia Kancelarii Pani Hanna Łaszczych, czyli człowiek-legenda, powierniczka wielu sekretów, doradca osobisty w sprawach sercowych, pocieszycielka, zawsze pozytywnie nastawiona do nas i „Ciocia Hania” dla wielu spośród naszych dzieci czy wnuków.
Od samego początku istnienia Kancelarii polegaliśmy nie tylko na własnej pamięci, ale też na systemowym zapisie i monitoringu terminów urzędowych, dzięki autorskiemu programowi zbudowanemu specjalnie dla naszej Kancelarii. Program pracował pod DOS-em, podobnie jak pierwsze edytory tekstu, np. TEX, ale też nadal niezawodnie spełniał swoje zadanie, gdy przeszliśmy na Windows 3.11, a potem na Windows 98 i na MS Word.
Najważniejsze pliki już wtedy były zapisywane i przechowywane, co stanowiło pewne wyzwanie ze względu na techniczne ograniczenie nazw do 8 znaków (tak, tak, tylko 8 znaków w nazwie) i oczywiście niewielką pojemność nośników. Kto dziś je jeszcze pamięta?
Gdy tylko pojawiły się programy antywirusowe, Kancelaria zabezpieczyła swoje zasoby cyfrowe, a w czasach gdy dostęp do Internetu i poczty elektronicznej nie był powszechny, co miesiąc na dyskietce otrzymywaliśmy aktualizację bazy danych Urzędu Patentowego.
Wtedy też głównym środkiem komunikacji był faks – narzędzie bardzo efektywne w tamtych czasach, jednakże czasem niewdzięczne dla operatora. Wciąganie i gniecenie kartek, błędy transmisji – to niektóre spośród dolegliwości towarzyszących nierzadko długiemu „wiszeniu” nad maszyną i wysyłaniu kilkudziesięciostronicowych wiadomości. Z telefonem/faksem wiąże się kilka barwnych wspomnień:
Przede wszystkim faks działał lepiej, gdy były przy nim co najmniej dwie osoby (pracował poprawnie ze strachu) oraz gdy był „zagadywany” (odwracało to jego uwagę od pomysłów na złośliwe usterki).
Kiedyś, gdy zbliżał się termin ostateczny odpowiedzi na pismo urzędowe, klient, szwajcarski koncern farmaceutyczny, uporczywie nie przysyłał instrukcji. Zadzwoniłam więc, wyłuszczyłam problem i usłyszałam: „To jest ogromna firma, mamy swoje procedury, ten faks zostanie przekazany osobie odpowiedzialnej dopiero za kilka dni!”
Inna sytuacja, również bliski termin, tym razem jednoosobowa kancelaria zagraniczna. Wybieram numer faksu i zamiast sygnału zaproszenia do transmisji słyszę podniesienie słuchawki, szelest pościeli i mocno zaspane „Yes?”
Próba nadania innego faksu do domu Klienta i prośba odbiorcy: „Czy może Pani zadzwonić jeszcze raz? A ja pobiegnę na dół i nie będę podnosić słuchawki, tylko włączę faks.”
Biegaliśmy też wtedy na Pocztę Główną z przesyłkami, a biegała głównie Pani Hania, która miała takie specyficzne szczęście, że ulewy zdarzały się zawsze po jej wyjściu, a nie po jej powrocie. Nieraz wracała przemoknięta i na kaloryferach suszyły się jej buty, sweterki, żakiety.
Ważnym miejscem, jak w każdym biurze, była kuchnia, ze źródłem świeżej kawy, wody i pożywienia, pełniąca również rolę forum dyskusyjnego. No i oczywiście były na Tamce balkony, a na Grzybowskiej korytarz przy schodach, gdzie miłośnicy aromatów tytoniowych wymieniali uwagi o bardzo szerokim zakresie tematycznym, w grupach i podgrupach. Pamiętam, że nawet odnajdującemu nas czasem w takich miejscach Szefowi zdarzało się zatrzymać tam na chwilę, by włączyć się do omawianego tematu lub porozmawiać o sprawach Kancelarii.
Produkowaliśmy wtedy olbrzymie ilości dokumentów. Takie były wymogi urzędowe i archiwizacyjne. Nowe zgłoszenia wynalazków trzeba było składać do Urzędu w 3 kopiach, do tego 1 kopia do akt i 1 lub 2 dla Klienta. A jeżeli zgłoszenie miało 30 albo 500 stron? Góra papieru. Kopiowanie dokumentów było wtedy znacznie tańsze niż drukowanie, dlatego wypracowaliśmy niezwykłą biegłość – na przykład umiejętność błyskawicznej wymiany arkuszy na płycie kopiarki. Przy kopiarce, przy kopiarce… odbywały się różne ważne i mniej ważne rozmowy.
Potem pojawiła się poczta elektroniczna, drukarki dwustronne a przede wszystkim tańsze eksploatacyjnie i życie stało się prostsze, a jednocześnie już nie tak barwne, a może barwne w inny sposób?