Mirosława Ważyńska jest polskim i europejskim rzecznikiem patentowym. Od ponad 30 lat doradza klientom w sprawach dotyczących ochrony wynalazków z dziedziny biotechnologii, chemii, farmacji, medycyny oraz mechaniki. Prowadzi postępowania zgłoszeń patentowych krajowych i zagranicznych (EP oraz PCT), wzorów użytkowych i przemysłowych oraz walidacji patentów europejskich . Prowadzi postępowania dotyczące SPC oraz postępowania sporne w Polsce przed Urzędem Patentowym RP i WSA oraz przed EPO. Zajmuje się też prawną ochroną odmian roślin w Polsce (COBORU) i na świecie.
Opowiedz proszę jak to się stało, że trafiłaś do JWP? Czy znałaś wcześniej JWP czy może to był przypadek?
To było ponad 10 lat temu. Oczywiście znałam JWP, wcześniej pracowałam w innej kancelarii, z którą współpracowała pani Dorota Rzążewska. Obie kancelarie były z resztą na jednym piętrze, w tym samym budynku przy ulicy Żurawiej. Więc to było takie dość naturalne przejście.
Może masz jakieś szczególne wspomnienie z pierwszych dni w pracy?
Pamięta się rzeczy ekstremalne albo w jakiś sposób szczególne… Nie zadziało się nic takiego, co bym po 10 latach miała szczególnie w pamięci. Było naturalnie i sympatycznie.
Co najbardziej lubisz robić w pracy? Która strona tego zawodu jest Twoim zdaniem szczególnie ciekawa?
Dla mnie najciekawszym aspektem tego zawodu są postępowania sporne. Szukanie racji bez względu na to, po której jesteś stronie. Inne argumenty są potrzebne, kiedy bronisz a inne kiedy atakujesz. I gdybym mogła, to cały czas siedziałabym na sali rozpraw, słuchając i ucząc się. Nie ma innej możliwości nauczenia się tego niż w praktyce. Nie da się tego nauczyć z książek.
Lubię także dzielić się doświadczeniem, ale tylko pod warunkiem, że jest to potrzebne. Jeśli ktoś komu chcę coś powiedzieć, chce to przyjąć. W tej chwili ekspertem jest zwykle Google, lub jakaś strona internetowa i nie zawsze to, czego się samemu doświadczyło jest dla innych wartością. Mam takie belferskie zacięcie, pewnie dlatego, że przez 15 lat pracowałam na Uniwersytecie Warszawskim, prowadziłam zajęcia ze studentami ze studiów magisterskich. Ta dydaktyczna część siedzi we mnie głęboko. Wymiana doświadczeń czy to w zespole, czy na blogu jest dla mnie wartością bardzo istotną i pozytywną częścią pracy. Bardzo lubię rozmawiać z naszymi kolegami, z aplikantami i asystentami, bo czasami dopiero taka rozmowa pokazuje, jakiego rodzaju oni mają dylematy. To co dla mnie jest oczywiste i o czym nawet nie mówię, dla nich może stanowić problem.
Z takich codziennych spraw bardzo lubię spotkania i rozmowy z twórcami, wtedy kiedy ustala się o co im tak naprawdę chodzi i czy ten wynalazek, to jest faktycznie wynalazek, czy jest to raczej publikacja naukowa. Najczęściej rzecz polega na uświadomieniu tego, co może być zgłoszone do Urzędu patentowego, a co nie.
W naszym zespole odpowiadam za zgłoszenia dotyczące dodatkowych praw ochronnych (SPC), w tej chwili robi te zgłoszenia też Adam Trawczyński. I to są takie zgłoszenia, w których bardzo przydają się umiejętności Sherlocka Holmesa, bo tu chodzi nie tylko o meritum sprawy, a często więcej o formalizmy, czyli trzeba sprawdzić wszystkie daty, dokumenty… Wszystkie te puzzle, które dostajemy od klienta trzeba poukładać, plus to co samemu wykopie się na stronach urzędów, które wydają stosowne europejskie decyzje i certyfikaty. Wszystko musi się zgadzać. Z tych wszystkich kawałeczków składa się zgłoszenie SPC. W Polskim urzędzie stosunkowo trudno uzyskać taką ochronę, dlatego, że to jest dodatkowe maksymalnie pięć lat ochrony po „skończeniu życia” patentu (SPC udzielane jest wyłącznie na wynalazki z zakresu produktów leczniczych i ochrony roślin). W związku z tym zdarza się, że sprawę trzeba dodatkowo wyjaśniać. Prawo uzyskiwane jest na podstawie dyrektywy unijnej, a polskie przepisy są jej adaptacją. Tak więc jest to pole minowe, na którym nigdy nie wiadomo, z której strony coś wybuchnie. I dzięki temu to jest ciekawe, mimo, że niby są to formalności. Kwestie SPC często są też wplątane w postępowania sporne dotyczące patentu podstawowego.
Lubię w sobie taką dziecięcą radość, otwartość i myślenie typu out of the box. W swojej praktyce robiłam bardzo różne rzeczy, łącznie z mechaniką, z wzorami użytkowymi, a nawet znaki towarowe mi się zdarzały. Nie ograniczam się tylko do patentów związanych z rozwiązaniami z dziedziny nauk przyrodniczych (life science). Nauczyłam się takiego otwartego i elastycznego podejścia do spraw i do ludzi. Wydaje mi się, że sprawia ono, że jest się w jakimś stopniu innowacyjnym. Gdyby człowiek był sztywny, zamknięty, czytałby tylko to co czarno na białym, to nie dostrzegałby wielu rozwiązań, które tkwią gdzieś pomiędzy, są niedopowiedziane. To ważne w wykonywanej przeze mnie pracy – trzeba patrzeć na sprawy szeroko, na pograniczu dziedzin, uważnie słuchać i zadawać pytania, systematycznie poszerzać i aktualizować swoją wiedzę, aby jak najlepiej doradzać i wspierać klienta.
Jak zawód Rzecznika Patentowego zmienia się na przestrzeni lat?
Dzisiaj nasza codzienność to walidacje. Jest to zadanie mało innowacyjne, ale potrzebne. To jest taka czynność, do której trzeba się przyłożyć, bo często wyzwaniem jest i temat, i termin. Jednocześnie jednak weryfikacja walidowanych patentów europejskich w Polsce daje możliwość zapoznania się z najnowszymi rozwiązaniami chronionymi w Europie.
Dużą zmianą w ostatnim czasie jest to, że pracujemy z domu. Nie ma co ukrywać, że zagadek i rebusów technicznych do rozwiązania było w związku z tym bardzo wiele. Mamy to w tej chwili poukładane, ale to nie oznacza, że nie ma nowych wyzwań. Stale trzeba się przystosowywać, oswajać i uczyć. I korzystać z tych nowych technologii, które stały się dostępne.
Po 40 latach nareszcie tworzy się Jednolity Sąd Patentowy. To jest coś, do czego chciałabym się przyłączyć. Myślę, że konieczne będą studia podyplomowe lub szkolenie z tego zakresu, bo trzeba mieć odpowiedni certyfikat. Jest to wielka niewiadoma czy polscy klienci będą wchodzić w tę procedurę, koszt rzędu setek tysięcy euro nie dla każdego jest do połknięcia. Zawsze jednak lepiej mieć takie uprawnienia i być gotowym, niż szukać później, gdy pojawi się potrzeba. Sąd patentowy to jest moja ciekawa perspektywa na przyszłość.
Czy mogłabyś opowiedzieć o jakiejś nietypowej sytuacji, której doświadczyłaś w JWP?
Od dłuższego czasu zajmuję się oczyszczalniami biologicznymi. Wśród klientów mamy taką firmę, która jest z JWP od samego początku, od 30 lat. Właścicielem tej firmy, jest przeuroczy starszy Pan, który ma sylwetkę młodzieńca i szalony umysł, nieokiełznany i nigdy nie wiem, kiedy do mnie zadzwoni z informacją: „Mam coś nowego!”. To są wielkie radości.
W czasach, kiedy nie mieliśmy jeszcze telefonów służbowych podałam mu swój prywatny numer. No i mam teraz za swoje! Dzwoni do mnie ze swoimi eurekami, o różnych porach, bez względu na to czy jestem na urlopie czy to niedziela czy to sobota czy to późny wieczór. Dzwoni i mówi „Pani Mireczko, Pani Mireczko ja tylko do Pani, ja tylko chcę opowiedzieć co mam w głowie teraz…”. Uzyskaliśmy dla niego, jako kancelaria JWP, kilkanaście patentów polskich i europejskich! Więc dla mnie, to jest duża sprawa.
Ta znajomość jest dla mnie czymś wyjątkowym, tym bardziej, że rozmowa z tym klientem, to jest rozmowa z człowiekiem, który żyje w swoim świecie, mówi po swojemu, swoim językiem, robi notatki na tekturkach po czekoladzie. Jak się obudzi rano, czy w środku nocy to coś na nich sobie notuje. Przyjeżdża do kancelarii jadąc pięć czy sześć godzin pociągiem, wyciąga te kartoniki (więc już wiem co je i ile) i pokazuje mi te swoje notatki. To przeuroczy człowiek, niezwykle kreatywny i to jest taka współpraca, która pochłania dużo czasu i energii, ale jednocześnie jest też niesamowitą frajdą.
Klienci przychodzą do JWP z różnymi sprawami i mają różne ograniczenia finansowe i czasowe. Zdarza się, że na początku nie ma między nami ‘chemii’, my mówimy naszym zawodowym slangiem, a to ma się czasem nijak do tego, co słyszą klienci, bo słowo patent czy wynalazek znaczy dla nich coś innego niż dla nas. To samo dotyczy terminów „nowość” czy „poziom wynalazczy”. Co to jest poziom wynalazczy? Zanim dojdziemy do tego, jak to w ich przypadku należałoby rozumieć i jak to sprzedać (bo pisanie opisu to tak jakby się chciało komuś podać coś na tacy), mija jakiś czas. Ale potem wszystko układa się po przyjacielsku.
Rozwiązywanie spraw niemożliwych do załatwienia i dziwnych problemów przed urzędem, też mi się zdarzało. Załatwiałam, odkręcałam różne rzeczy, które się zdarzyły komuś. Pogotowie ratunkowe i gaszenie pożarów, to ja. Wydaje mi się, że za takie, ponadprzeciętne, działania klienci nas lubią i wiedzą, że dostaną taką opiekę, jaka jest im potrzebna. Działamy całościowo opracowując strategię. Gdy robi się badania patentowe i powstaje raport, jesteśmy w stanie powiedzieć, że ta droga, którą idzie klient nie rokuje i lepiej byłoby zmienić trochę kryteria lub że druga opcja będzie bardziej obiecująca. Na polskim rynku robi się coraz ciaśniej z patentami i żeby nie być potem posądzonym o to, że się narusza czyjeś prawo, trzeba mieć świadomość tego, co jest już opublikowane.
Masz jakieś zainteresowania lub hobby?
Taką moją pasją, niezrealizowaną do końca, bo nie mam ogrodu tylko balkon, są rośliny. Różne, mówiąc krótko, użytkowe i pachnące. Czasami są to pomidory czy poziomki, ale w większości są to kwiaty. W związku z tym, że siedzę w domu przez cały covidowy czas, stwierdziłam, że zadbam o teren zielony przy wejściu do budynku. Wykopałam w zeszłym roku dziurki tu i tam i powsadzałam kilkadziesiąt cebulek tulipanów. Teraz drżę czy mróz ich nie zmrozi, bo już zaczynają wychodzić zielone listki z ziemi. To daje mi kontakt z przyrodą. Uwielbiam także różnego rodzaju turystykę. Jak się da, to żegluję na Mazurach czy na Adriatyku. Jak się da, to pływam kajakiem. Najczęściej chodzę na spacery do lasu. Chodzę z kijkami i biegam. To jest taki inny rodzaj biegania, nazywa się slow jogging. Jest to japońska sztuka kontaktu z przyrodą, nie chodzi o to aby uzyskać rekordy życiowe w biegu na czas, tylko o to, aby powolutku rozruszać całe ciało. Mam grupę od slow joggingu, spotykamy się i w powolnym tempie biegnąc, gada się, plotkuje czy śpiewa. Jeżdżę na rowerze. No i jeśli ktoś mi zaproponuje, bo jest w jakiejś grupie na fb, jakieś dziwne szalone działania, zwykle jestem chętna. Gotowa jestem jechać, iść, byle tylko być z ludźmi, to jest dla mnie bardzo cenne. Lubię odpoczynek na zewnątrz, w terenie. Nie wchodziłam jeszcze do jaskini, nie morsowałam, ale chodziłam po górach, jeździłam slalom na Kasprowym, chodziłam po różnych dziwnych, dzikich terenach. Takie odkrywanie, zadziwianie się tym co spotykam, daje odczucie świeżości w spojrzeniu na świat.
Widzę pewną spójność między tym co robisz zawodowo, bo zajmujesz się rzeczami innowacyjnymi, a to jednak są wyzwania na różnych polach i jednocześnie, prywatnie poszukujesz różnych ciekawych wyzwań…
No tak. Na rozgrzewkę dzień zaczynam od przysiadów.
Haha ok, ja nie… 😉
A jak nie ma już innej opcji, bo pogoda jest okropna, to biegam po schodach. Staram się nie rdzewieć.
To opowiedz proszę o swoich marzeniach, bo domyślam się, że masz ciekawe.
Ogrody, w których mogłabym mieć taką dżunglę, nad którą bym mogła panować. Coś posadzić, patrzeć jak rośnie i kwitnie.
Poza tym, wycieczki do ciepłych miejsc, bo brakuje mi słońca.